sobota, 25 sierpnia 2018

Maki

Szukam nowego stylu malowania na tablecie. Na razie bawię się pędzlami. Idzie mi nędznie. Przynajmniej jedno mi się udało - znalazłam metodę, która bardziej mi odpowiada pod względem mojego charakteru. Do tej pory malowałam w sposób, który żeby się sprawdzić wymagał ode mnie spędzania długich godzin na mozolnym dzierganiu w jednym rysunku. To sprawiało, że odechciewało mi pracować nie tylko nad tą konkretną pracą, ale nad jakąkolwiek w ogóle. Traciłam motywację i cierpliwość do malowania. Niestety należę do osób, które nie są stworzone do czasochłonnych projektów. Ciekawa jestem, czy takie podejście do malowania w  jakiś sposób świadczy o człowieku, zwłaszcza że na co dzień jestem raczej cierpliwa. 

niedziela, 19 sierpnia 2018

Rozwój

Czasami się zastanawiam, w jakim kierunku w ogóle się rozwijam. Odnoszę wrażenie, że moja osobowość jest bardzo niekonsekwentna. Czasem jestem cierpliwa do bólu, a czasem wybucham z powodu absolutnych drobiazgów. To samo dotyczy skupienia, nastawienia do życia, moich priorytetów, odwagi, obaw. Nie wiem, czy to ja jestem tak nieudolnie ukształtowana (a może nawet nieukształtowana), czy też ludzie w ogóle są bardzo niezdecydowani. Pamiętam, jak byłam dzieckiem i zawsze wiedziałam, czego chciałam. Nawet jak stwierdzałam, że coś jednak nie jest dla mnie, to rzucałam to w diabły i nie oglądałam się za siebie. Odkąd próbuję coś sensownego zrobić ze swoim życiem, robię niewiele więcej jak oglądanie się za siebie. Jasne, próbuję uczyć się nowych rzeczy, staram się budować w sobie pozytywne nastawienie, trenować pracowitość i inne cechy, które przydają mi się w pracy i codziennym życiu. 
W opozycji do tego próbuję również nauczyć się odpuszczać, choćby po to, żeby patrzenie w przeszłość nie było takie męczące i nie determinowało nowych zmartwień czy niepewności.
Od jakiegoś czasu staram się wprowadzić do swojej codzienności drobne zmiany i rytuały, mając nadzieję, że pomogą mi one się rozwijać. Jedną z takich zmian będzie wprowadzenie nowych rysunków na tego bloga. Nie będą to już tylko Gluciki, ale także zwykłe rysunki czy malowidła. Może będzie to dla mnie motywacją, by częściej używać tabletu i nauczyć się robić to lepiej.

sobota, 21 lipca 2018

Nowe stare życie


  Przez te prawie 4 lata wiele się zmieniło. Nie skończyłam studiów, za to skończyłam szkołę policealną. Znalazłam taką pracę, jakiej chciałam. Zaręczyłam się i właśnie kupujemy mieszkanie.

  Większości ludzi, z którymi wcześniej utrzymywałam kontakt, nie ma już w moim życiu. Niektórzy mnie zawiedli, innych zawiodłam ja. Z większością po prostu nie mam już wiele wspólnego, poszliśmy każde swoją drogą.

  Mam wrażenie, że jestem jeszcze większym dzieckiem niż byłam wcześniej. Może tylko trochę poważniejszym i nie bujającym tak w obłokach. Nadal cieszą mnie małe rzeczy, ale teraz już tylko po cichu.

  Od ostatniego wpisu na Gluciku byłam tak skupiona na osiągnięciu materialnych celów i wiązaniu koniec z końcem, że nie miałam nawet czasu myśleć. Stałam się osobą, która nie poddaje się autorefleksji, nie szuka w sobie błędów i ich nie naprawia. Miałam wrażenie, że brakuje mi na to czasu. Ale na coś takiego zawsze trzeba znaleźć czas - bo przecież bez tego żadna praca, żaden dom czy pieniądze nie sprawią, że coś się będzie dziać w środku człowieka. Bez tego jest się statycznym. Choćby wszystko wokół się zmieniło, sama się nie zmieniłam. Stałam się tylko bardziej zmęczona, zirytowana i ostrożna.

  Dlatego cieszę się, że kiedy dotarłam do tego punktu, dałam radę dać sobie kopa w przysłowiową dupę. Mam nadzieję, że powrót do korzeni, do pisania i do ludzi, którzy mnie do tego motywowali, nie jest tylko tymczasowy i przyczyni się do jakiegoś samorozwoju.

  Nie chodzi tu o jakieś dramatyczne zmiany. Po prostu zdałam sobie sprawę z tego, że mam już 25 lat. Czas leci tak szybko a ja tak mało jestem w stanie zrobić w ciągu dnia. Nigdy więc nie jest za wcześnie, by zacząć przemyślanie dbać o siebie i swoje otoczenie. Nadeszła pora, by zacząć rozsądnie zarządzać swoim czasem. Kiedyś to potrafiłam i mam nadzieję znów się tego nauczyć. Wracając do korzeni, zaczynam nowe życie, w którym jest miejsce na codzienne rytuały i świadome kształtowanie swojej osobowości. Potrzeba do tego dyscypliny, ale - paradoksalnie - wierzę, że to pozwoli mi na życie bardziej spontanicznie.

  Nie będzie ze mnie żaden couch. Nie potrafię doradzać ludziom w życiowych wyborach. Ale może chociaż nauczę się lepiej dokonywać swoich własnych.

  Minus obecnej sytuacji: Gluciki prawdopodobnie już mi tak dobrze nie wychodzą, więc pewnie straciły swój urok. :((

środa, 3 grudnia 2014

Refleksje inspirowane #4

I znowu Meph... :D

Po co ludzie chcą tworzyć historię? Chcą myśleć, że coś znaczą? Że to, co robią, ni jest pozbawione sensu czy wartości. Wiara w to, że mają wpływ na bieg historii daje im poczucie, że ich życie ma jakiś sens. Chcą myśleć, że wywołają jakieś zmiany, bo czują się przez to bardziej wartościowi.
A może po prostu boją się zniknąć? Chcą być zapamiętani.
Takie tam filozofowanie, bo przecież tego nie wiem na pewno, skoro mnie samej takie myślenie jest obce.

Zastanawiam się teraz, jak wielu jest ludzi takich, jak ja - których to nie obchodzi. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek chciała tworzyć historię. Wychowywana w rodzinie, w której poczucie odpowiedzialności ma ogromne znaczenie, wytworzyłam się własne spojrzenie na tę sprawę - tworząc historię w „wielkim” tego zwrotu znaczeniu biorę na siebie odpowiedzialność za losy ludzi, na których to w znaczący sposób wpłynie. Nie chcę takiej odpowiedzialności, wystarczy, że ponoszę odpowiedzialność za siebie i tych, na których mi zależy.
Odpowiedzialność za losy często obcych mi ludzi jest w moich oczach ciężarem, nie czymś, co biorę na siebie na własne życzenie. To coś, czego nie chcę.

Obce jest mi też poszukiwanie sensu życia, gdyż dla mnie życie stanowi sens samo w sobie. Nie dorobiłam sobie do tego żadnej filozofii, po prostu naturalnym wydaje mi się być, że życie ma tak ogromną wartość, że nie potrzebne mu są powody.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Refleksje inspirowane #3

U Mepha znów produktywnie. Szkoda, że tak mało pisze, zawsze coś na tym skorzystam, zawsze dostarcza jakiś ciekawy temat do rozmyślań.
Wszystkich Świętych ulubionym świętem? Jakkolwiek mnie to zaskakuje, tak dostrzegam w tym coś sensownego. Przyjemnie jest czasem tak przysiąść i pomyśleć, zadumać się, otoczyć smutkiem, który nie sprawia przykrości i który wita się z otwartymi ramionami, zamiast go odpędzać. Nie ma takiego drugiego dnia, jak właśnie Wszystkich Świętych - klimat 1. listopada nie został zniszczony komercją, a na ludzkie zachowanie można przymknąć oko. Cmentarze wyglądają wtedy piękniej i bardziej nostalgicznie niż o jakiejkolwiek innej porze roku. Sama lubię patrzeć na światła zniczy, wyglądają wyjątkowo magicznie zwłaszcza z oddali, gdy w zasadzie są w naszych oczach jedynie maleńkimi, błyszczącymi kropkami - niczym świetliki, tylko trochę większe.
Pogoda tylko pomaga - nieważne czy w dzień świeci słońce czy nie, w nocy jest już zimno, a tak się składa, że ściemnia się już szybko. No i jesienna otoczka uśpionych na zimę drzew, niby martwych, przybliża tylko tematykę śmierci. Jest poważniej, smutniej i zimniej. Nostalgiczniej. Tu gdzie mieszkam są teraz niesamowite mgły, więc po takim spacerze po cmentarzu przyjemnie jest usiąść przy oknie z kubkiem czegoś ciepłego. Idealny nastrój do rozmyślań i wcale go nie zmarnowałam, aczkolwiek moje myśli z tego dnia nie są czymś, czym chciałabym się dzielić, przynajmniej w tej chwili.

Smutnym jest, że Boże Narodzenie, na które ja czekam z ogromną przyjemnością, budzi w ludziach tak różne emocje. Wiem dobrze, że zakłamanie i nieszczere uśmiechy niszczą to, co jest w grudniowej rocznicy najważniejsze - w końcu mają to być dni szczęścia, radowania się i rodzinnego ciepła. Nie potrafię jednak winić o to samych świąt, nie potrafię zacząć patrzeć na nie bardziej negatywnie. To, jak bardzo ludziom zależy, by okłamywać siebie i innych to nie jest mój interes. Ja, dostrzegając w Bożym Narodzeniu piękno i okazję do radości, cieszę się niewymuszenie i szczerze i mam to szczęście, że dotyczy to także moich bliskich. Nasze święta wypełnione są radością i ciepłem, którego niektórym, za bardzo przejętym zakupami i materialną otoczką, zwyczajnie brakuje.

Cieszę się zapachem mandarynek - to dla mnie pierwszy krok w stronę świąt, pierwszy sygnał, że się zbliżają. Są wtedy tanie, a ja bardzo je lubię, więc w zasadzie ciężko o dzień, gdy nie mam w domu chociaż kilku. Szczerej radości punkt 1.

Cieszę się ozdobionym miastem, choinkami, czapkami mikołaja na ludzkich głowach i Ciastkiem, przechadzającym się ulicą Floriańską. To jest drugi krok, bo ozdoby zaczynają się pojawiać niedługo po Wszystkich Świętych. Wiem, że jest to komercyjny chwyt na umilenie ludziom zakupów i zachęcenie ich do wydania większych sum, dla mnie jednak miasto przyozdobione świątecznie jest po prostu ładniejsze, cieplejsze. Szczerej radości punkt 2.

Muzyka świąteczna. Na szczęście pojawiają się trochę później niż świąteczne ozdoby, piosenki mają bowiem tendencję do szybkiego się nudzenia. I choć te utwory rzadko są wybitnie górnolotne, mają proste teksty i dość zwyczajną muzykę, tak łączy je jedno - są pozytywne i radosne a w połączeniu z wkręcaniem się w mózg niczym całkiem niezła śruba sprawia to, że naprawdę przyjemnie mi się ich słucha. Potrafię się też zamęczać nimi w domu, a co. Szczerej radości punkt 3.

Prezenty. Jasne, branie jest fajne, zwłaszcza, że odmawiam przyjmowania pieniędzy. Swoją drogą zawsze mnie dziwiło, dlaczego niektórzy traktują pieniądze jak dobry prezent - przecież to nie jest nic przyjemnego, pieniądze można sobie zarobić i samemu kupić to, na co ma się ochotę, a tak różnica polega jedynie na tym, że pochodzą z cudzej kieszeni. Pieniądze to prezent prosty i niewymagający, jak się nie wie, co kupić dziecku, to zamiast ruszyć głową i pomyśleć, co lubi/ co się mu przyda/ z czego się ucieszy, daje mu się pieniądze, by zaspokoiło się samo. WTF?
A i tak znacznie lepsze od brania jest dawanie. Szukanie prezentów samo w sobie należy do czynności przyjemnych, a zadowolenie bliskich osób to już w ogóle jest apogeum szczęścia. Szczerej radości punkt 4.

Spotkania rodzinne. Oczywiście fajnie by było, by spotkania z bliskimi mogły się odbywać niezależnie od okazji, ale niestety - gdy są okazje, z reguły jest też wolne, a więc możliwość wyjazdu. Dla mnie to szczególnie ważne, gdyż droga do domu zajmuje mi 7-11 godzin.
Jej, a jak cudowne jest to, że wszyscy naprawdę się cieszymy z tych chwil. Spędzamy ze sobą dużo czasu i czerpiemy z niego dużo radości. Szczerej radości punkt 5.

Jak pomyślę, że wielu ludzi nie potrafi się cieszyć świętami, bo uważa je za przepełnione fałszem i komercją, trudno mi się dziwić. Jest to kwestia spojrzenia na świat. Nikt mnie jednak tym nie zaraził i jestem pewna, że tak się nigdy nie stanie. Dostrzegam w świętach piękno i zakłamanie innych ludzi jest czymś, co mnie nie dotyka i nie obchodzi.