czwartek, 19 czerwca 2014

Syf czy nie syf, oto jest pytanie.


Zawsze mam problem z nazwaniem tego. ZAWSZE. Bo widzicie, nie bardzo rozumiem, jak powinno się rozdzielać syf od nie-syfu. Rozpatrzę problem na swoim przykładzie - odkurzone, wszystko czyste, kurze powycierane... Problem leży w tym, że jak wchodzi się do pokoju, wcale nie odnosi się takiego wrażenia - przez wszechobecne, nieuporządkowane notatki oraz puste butelki/kartony. Jak to nazwać? No naprawdę nie wiem. Czy to już syf, czy jeszcze nie? A jeśli nie - co to takiego?

Niezależnie od definicji,spróbuję to dziś ogarnąć, choć czasami myślę, że sprzątanie w trakcie sesji mija się z celem...
No i muszę cośtam poprać. Wiecie, jakie pranie jest irytujące, jak się nie posiada pralki? Grr.

Dziś dzień wolny. Jutro kolejny egzamin. Nie ogarniam. :(

środa, 18 czerwca 2014

Refleksje inspirowane

W trakcie sesji (i po długiej przerwie w pisaniu) towarzyszy mi pogoda, w stosunku do której mam bardzo ambiwalentne uczucia - z jednej strony jest przyjemna, orzeźwiająca. Dodaje energii i umożliwia życie bez narzekania na temperaturę, choć raczej nie każdy się z tym zgodzi. Z drugiej - kusi, przyciąga, by spędzać czas w ruchu, przyjemnie, na spacerach i w parkach. Odciąga od nauki, która ma być dla mnie priorytetem, i z trudem udaje mi się te priorytety utrzymywać w odpowiednim porządku. Najważniejsze jednak, że jakoś sobie z tym radzę, gorzej, że wcale nie jest to dla mnie dobre biorąc pod uwagę ilość godzin spędzanych dziennie przy nauce, sięga ona bowiem nastu a wątpię, by działało to dobrze na zdrowie.
Wracając do pogody - normalnie sprawiałaby, że łatwiej jest mi się zrelaksować i oderwać myśli od tego przyziemnego świata, zbłądzić w otchłaniach pięknych wyobrażeń osoby zdolnej w tym świecie pesymistów marzyć. Niestety, nie tym razem. A już na pewno nie mając kolegę, który myśli bardzo dużo (to absolutnie nie jest złe!) i jakiś czas temu zaczął te myśli przelewać w Internet...
Pozwolę sobie... zacytować cytat, który zacytował w ostatnim swoim poście. Ma on podobno streszczać to, co chciał powiedzieć w swojej notatce... Śmiem jednak twierdzić, że notatka przekazuje znacznie więcej. Ale nie o tym chciałam pisać:

"Człowiek tak czasem o coś spyta, ale nie oczekuje odpowiedzi. Są przecież pytania, zgodzi się pan, które same sobie wystarczą. Zwłaszcza, że żadna odpowiedź i tak by ich nie zadowoliła. I, według mnie, wcale to nie zależy od tego, o co się pytamy. Tylko kto kogo. Nawet, gdy sami siebie pytamy, zawsze jest, kto kogo. To może jedynie tak się wydawać, że ten kto pyta, ten sobie i odpowiada. Czy nie odpowiada, bo może się dajmy na to, zamyślił. Każde pytanie wybiera sobie w nas kogoś odpowiedniego. I nawet najbłahsze pytanie kogoś innego. A nie tylko tego, który ma na nie odpowiedzieć, także tego, który ma je zadać. I za każdym pytaniem i ten, i ten będzie to kto inny. Jest w nas przecież i dziecko, i starzec i młodzieniec, i ktoś, kto umrze, i kto wątpi, i kto ma nadzieję, i kto nie ma już żadnej. I tak dalej, i tak dalej."

Ach, te pytania bez odpowiedzi! Czyż nie każdy je zadaje? I komuż to, jeśli nie sobie właśnie? I co sobie sam odpowiada? Otóż to - nie idzie sprecyzować. Bo dialog przeprowadzany z samym sobą nie ma sensu, dopóki nie istnieje jakaś wewnętrzna sprzeczność, dopóki nie nie potrafimy sprecyzować własnych myśli i uczuć względem poszczególnych możliwych opcji na tyle dokładnie, by być w stanie bez żalu i niepewności wybrać. A przecież i to jest jedynie cieniem prawdziwej udręki człowieka myślącego, są bowiem kwestie, które poddane nawet najbardziej wnikliwej analizie nie tylko nie dają się rozwiązać, ale też wymykają się wszelakiej konkretyzacji, nie pozwalają na pojmowanie problemu w sposób umożliwiający choćby wymienienie jakichkolwiek opcji. Nie zawsze jest możliwy wybór między A i B, czasem brakuje nawet tej pierwszej możliwości, a co tu dopiero mówić o kolejnych - nie rozpędzajmy się więc zbytnio. Trzeba przemyśleć sprawę raz jeszcze...
A może w tym właśnie leży problem? Że myślimy za dużo? Może rozwiązanie jest bajecznie proste i wystarczy spojrzeć na problem szerzej, z otwartym umysłem, ale przede wszystkim - wziąć go takim, jakim jest, zamiast rozkładać na czynniki pierwsze i analizować. Może tu nie ma nic do interpretowania i stawiany przed nami dylemat jest w rzeczywistości kwestią niezwykle jasną i przejrzystą.
Tylko co nam to daje? Nawet jeśli przyjąć takie założenie, jeśli po spojrzeniu na problem nie widzisz odpowiedzi, to... Cóż, prawdopodobnie jej nie zobaczysz i nadal pozostaje to pytaniem, które można w zasadzie nazwać retorycznym, z reguły bowiem sami od siebie nie oczekujemy odpowiedzi. Natchnienie wcale nie przychodzi tak często, jak mogłoby się zdawać, lampka rzadko zapala się sama z siebie. To, co bierzemy za objawienie w potocznym tego słowa sensie jest jedynie zaskoczeniem trybików, odnalezieniem w sobie bądź w swoim otoczeniu odpowiedzi, po którą trzeba było jedynie wystawić w odpowiednim momencie rękę. Więc co teraz? Czekać na ten moment?
Czy w ogóle jest sens o tym myśleć? Już samo to pytanie, choć odpowiedzi indywidualnie będą zapewne odmienne dla każdego z nas, nie przynosi jednoznacznych wniosków. Jedni powiedzą, że nie myśląc o czymś, pozostawiamy daną kwestię nierozwiązaną na zawsze, a poświęcając jej choćby chwilę dajemy sobie i innym nadzieję, że zmienimy ten stan rzeczy - czy to w kwestiach osobistych, czy pytaniach natury społecznej. Inni zaś, że zamiast zajmować się problemami tak żałośnie nie do rozsupłania, należy skupić się na czymś znacznie bardziej praktycznym.
Ja wolę jednak podróżować w głąb siebie zawsze, gdy znajdę na to chwilkę czasu, sprzyjające miejsce i akurat trafi mi się mieć odpowiedni nastrój. Bo przecież właśnie pytania bez odpowiedzi są często tymi, które pozwalają nam poznać siebie samych najlepiej, odkryć w sobie sprzeczności, których wcześniej nie dostrzegaliśmy, i, być możne, znaleźć sposób na pogodzenie tych, które od jakiegoś czasu są nam znane. To chyba dobry wiek na to - jestem młoda i otwarta, jeszcze nie zdążyłam się zakonserwować, nie zamknęłam się w swojej puszce i nie ograniczam się tylko do tego, co poznałam, pozwalam się kształtować nowym doświadczeniom dość łatwo. Nie jestem też jednak plasteliną, którą każdy przy odpowiednich staraniach można ulepić wedle własnej woli - a przynajmniej mam nadzieję, że nie daję się tak łatwo zmanipulować i mam jakąś kontrolę nad swoimi zasadami, poglądami i osobowością. Że nie jestem ani plasteliną, ani konserwą. Choć to może nie jest najszczęśliwsze nazewnictwo :D

Tu polecam zajrzeć. Ale uwaga, jest refleksyjnie.
[Mam nadzieję, że Meph się nie obrazi, że pożyczyłam cytat.]